Żegnamy deszczowy październikowy Kraków i po 3 godzinach wita nas uśmiechnięty Pan Marek. Wrzucamy plecaki i walizki do dobrze nam już znanego barona i ruszamy na południe. Pierwszy przerzut do Malagi (400km) czyli do miejsca gdzie skończyliśmy naszą ubiegłoroczną przygodę.
Dalej przemieszczamy się już spokojniej, po max 150km dziennie, zahaczamy przez zjawiskowy rezerwat Torcal de Antequera, na noc zostajemy w Ronda, miasteczku rozdzielonym głębokim wąwozem El Tajo. Obie części miasta łączy monumentalny stumetrowy most z którego roztacza się piękny widok na rzekę i kamienice wybudowane na zboczach wąwozu. Rowery będące na wyposażeniu kampera pozwalają nam na szybkie poznanie miasteczka i jego urokliwych zakamarków.
Kolejnego dnia teleportujemy się na teren brytyjski czyli Giblartar. Wjechanie rowerami na skałę gibraltarską nie jest łatwe ale ciągła obecność małp nie pozwala nam zwolnić tempa i po jakiejś godzinie jesteśmy na szczycie. Widok pierwsza klasa. Krótka wycieczka dookoła półwyspu aż po EuropaPoint i dalej w drogę (polecamy nocleg w marinie po hiszpańskiej stronie Parking, La Linea de la Concepion – 12 euro- towarzystwo ekskluzywnych jachtów w gratisie)
Kolejny nocleg w Kadyksie . Parking Cadiz – 3 euro (w aplikacji 7,75 euro – ale dla kamperów zniżka przy płatności gotówka) i szybki trip pt „Cadiz by night”, rano powtórka z rowerami . Piękne stare miasto otoczone ze wszystkich stron wodą.
Kolejne dni poświęcamy w pełni portugalskim plażom i budowaniu zamków z dwuletnią córką. W międzyczasie płyniemy na kilkugodzinny rejs po oceanie aby zobaczyć groty i jaskinie od strony wody. Rewelacja.
Po kilku dniach przemieszczając się po kolejnych cudownych plażach Algarve docieramy do twierdzy Sagres i półwyspu Cabo de São Vicente (najbardziej na południowy zachód wysunięta część Europy zwana w żeglarskim żargonie „Przylądkiem Ciepłych Gaci” jako miejsce w którym płynąc z Europy przechodził się ze strefy chłodniejszej do cieplejszej)
Kolejne dni to dzikie i prawie bezludne plaże costa vincentina. Jeżeli już to na plazach spotykamy jedynie serferów, fale niesamowite. śniadania jemy na plażach, obiady na klifach , kolacje przy zachodzie słońca . żadne hotel nie ma tego w pakiecie 😉
Dojeżdzamy praktycznie pod Lizbone i przyjmujemy kierunek Costa Blanca zahaczając jeszcze o miejscowość Evora i Serpa. Po drodze w sobotni wieczór zwiedzamy jeszcze Sewille i meldujemy się pod lotniskiem w Alicante.
Do kraju wracamy podobnie jak w ubiegłym roku z tzw „camper-wirusem” 😉